Od kilku dni atakują mnie informacje o jesiennej depresji i cudownych na nią lekarstwach: czekoladzie, perfumach, masażach.
To okropne, że depresja również stała się towarem, a przynajmniej napędem sprzedaży, a reklama równoprawnym zwiastunem jesieni, jak pierwszy złoty liść.
W tej sytuacji nie pozostaje nic innego, jak spędzić kilka miłych chwil nad Wisłą i bez większej refleksji popatrzeć na upływającą wodę.
W końcu to ostatni weekend lata, mojego piątego lata w Warszawie.
P.S. Dla Ani, która dzielnie znosi moją obecność i nieobecność zarazem…